O praktykach za wiele napisać nie można (bo podpisujemy NDA), o projektach końcowych też jeszcze nie (bo musi być jakiś element zaskoczenia), więc blogowa inwencja jest ograniczona, ale na Stanfordzie zawsze jest co robić. Dziś napiszę o wyprawie do
Disha, czyli sporego obszaru na obrzeżach ze ścieżkami do biegania, który swoją nazwę zawdzięcza ogromnej antenie, dostrzegalnej już z kampusu. Na wycieczkę trzeba przeznaczyć 1,5-2 godziny, bo przejście
szlaku z Everytrail zajmuje faktycznie godzinę, ale trzeba jeszcze dotrzeć do jednego z trzech wejść, nieco oddalonych od głównej części uniwersytetu.
Najlepiej przejść przez osiedle profesorskie, zasługujące na osobną wycieczkę – z domkami w większości jeszcze okazalszymi niż w najlepszej części Palo Alto i w dodatku ze stanfordzką historią. Zaczepiony profesor opowiedział mi, jak to działa: żeby mieszkać w najbliższej okolicy, trzeba być członkiem kadry uniwersyteckiej. Domy kupuje się od poprzednich właścicieli i nie są dziedziczone – jeśli przestajesz pracować na wydziale, musisz sprzedać posiadłość w ciągu 2 lat lub Stanford ma prawo odkupić ją za 80% wartości rynkowej. Potem zgadaliśmy się, że mój rozmówca ma polskie korzenie i nawet zostałem podwieziony do Frenchman's Gate – mniej znanego wejścia do parku anten.
|
Domek z dowcipem na podjeździe |
|
Korty, baseny i ta profesorska historia... |
|
Myślę, że nikt nie miałby nic przeciwko takiemu domostwu |
|
Słynny Hanna House Franka Lloyda Wrighta |
|
Aż się chce zostać profesorem Stanfordu |
Ścieżki na szlaku są niestety tradycyjnie wyasfaltowane, co przy temperaturze 30 st. skutecznie zabija wszelkie zapachy
natury, ale i tak warto się przejść.
|
Jak na farmie |
|
Dish jeszcze z oddali |
|
Widok na kampus |
|
Już coraz bliżej |
|
Antena w pełnej krasie |
Ale żeby nie było tylko o elementach krajoznawczych: oto jak wre praca w naszej grupie ósemkowej:
|
Projekt-niespodzianka |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz