wtorek, 4 czerwca 2013

Dzień 51: The Dish

O praktykach za wiele napisać nie można (bo podpisujemy NDA), o projektach końcowych też jeszcze nie (bo musi być jakiś element zaskoczenia), więc blogowa inwencja jest ograniczona, ale na Stanfordzie zawsze jest co robić. Dziś napiszę o wyprawie do Disha, czyli sporego obszaru na obrzeżach ze ścieżkami do biegania, który swoją nazwę zawdzięcza ogromnej antenie, dostrzegalnej już z kampusu. Na wycieczkę trzeba przeznaczyć 1,5-2 godziny, bo przejście szlaku z Everytrail zajmuje faktycznie godzinę, ale trzeba jeszcze dotrzeć do jednego z trzech wejść, nieco oddalonych od głównej części uniwersytetu.

Najlepiej przejść przez osiedle profesorskie, zasługujące na osobną wycieczkę – z domkami w większości jeszcze okazalszymi niż w najlepszej części Palo Alto i w dodatku ze stanfordzką historią. Zaczepiony profesor opowiedział mi, jak to działa: żeby mieszkać w najbliższej okolicy, trzeba być członkiem kadry uniwersyteckiej. Domy kupuje się od poprzednich właścicieli i nie są dziedziczone – jeśli przestajesz pracować na wydziale, musisz sprzedać posiadłość w ciągu 2 lat lub Stanford ma prawo odkupić ją za 80% wartości rynkowej. Potem zgadaliśmy się, że mój rozmówca ma polskie korzenie i nawet zostałem podwieziony do Frenchman's Gate – mniej znanego wejścia do parku anten.

Domek z dowcipem na podjeździe
Korty, baseny i ta profesorska historia...
Myślę, że nikt nie miałby nic przeciwko takiemu domostwu
Słynny Hanna House Franka Lloyda Wrighta
Aż się chce zostać profesorem Stanfordu

Ścieżki na szlaku są niestety tradycyjnie wyasfaltowane, co przy temperaturze 30 st. skutecznie zabija wszelkie zapachy natury, ale i tak warto się przejść.

Jak na farmie
Dish jeszcze z oddali
Widok na kampus
Już coraz bliżej
Antena w pełnej krasie

Ale żeby nie było tylko o elementach krajoznawczych: oto jak wre praca w naszej grupie ósemkowej:

Projekt-niespodzianka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz