poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Dzień 1: Pierwszy raz na Stanfordzie

Zanim dotarliśmy na Stanford, prof. Moncarz z całą grupa opiekunów i sympatyków, m.in. z US-Polish Trade Council powitali nas w chińskiej restauracji Hunan Garden w Palo Alto:

Powitanie w Hunan Garden

A potem napięcie już tylko rosło: pojechaliśmy na teren kampusu, po którym profesor oprowadził nas opowiadając ciekawostki o uniwersytecie. Stanford jest aktualnie na drugim miejscu w rankingu szanghajskim, ale wszyscy mówią, że pierwsze dziesięć miejsc można traktować łącznie. Żeby myśleć o złożeniu dokumentów, trzeba być naprawdę wybitnym, a i tak dostaje się tylko 5% aplikantów.

Prof. Moncarz o tym, jak trudno dostać się na Stanford...
... i jakimi jesteśmy szczęściarzami!

Czesne wynosi 40 tys. dolarów rocznie, ale pieniądze to jednak sprawa drugorzędna – w razie kłopotów uniwersytet pomaga w ich zdobyciu. Prawie 100% undergraduates (studentów studiów licencjackich) mieszka na terenie Stanfordu w akademikach, co jest nawet obowiązkowe przez pierwsze 2 lata, ponieważ Stanford uważa, że nauka współpracy i integracji jest też częścią ich wykształcenia. Graduates (studenci studiów magisterskich i doktoranckich) zwykle wynajmują mieszkania w okolicy.

Top39 w komplecie (kto pamięta wszystkie imiona?)

Nad uniwersytetem góruje wieża Hoovera (31. prezydenta USA i absolwenta Stanfordu), siedziba instytutu jego imienia, wpływowego ośrodka badawczego w dziedzinie polityki i ekonomii, a przy okazji największego zagranicznego centrum dokumentacji najnowszej historii Polski. Misja Instytutu wydaje się być kwintesencją Ameryki, więc warto zacytować dwa mocne zdania:
"Both our social and economic systems are based on private enterprise from which springs initiative and ingenuity.... Ours is a system where the Federal Government should undertake no governmental, social or economic action, except where local government, or the people, cannot undertake it for themselves...."
Wieża Hoovera i styl stanfordzkiej architektury

Byliśmy też w kampusowym kościele, który z wystroju wcale nie jest taki wielowyznaniowy, jak wszyscy mówią. Kaplica ekumeniczna ma u nas jednak zawsze gołe ściany, a nie mozaiki ze świętymi, co chyba mówi coś ważnego o obliczu tutejszej tolerancji.

Wnętrze kościoła na terenie kampusu

Styl odprawianej mszy był poparciem mojego wyobrażenia o amerykańskości: kazanie to show w dobrym stylu, w którym królują przygotowanie i pasja (początek: "Wczoraj google'owałem 'love' i zgadnijcie, ile wyników znalazł. 150 milionów. To znaczy, że miłość jest wciąż ważna dla ludzi."). To kolejny kontakt z pozytywnym optymizmem, który wcale nie jest na pokaz (wczoraj była jeszcze uśmiechnięta, tryskająca pozytywną energią kasjerka w Safewayu).

Kościelna gazetka, czyli związki wiary z biznesem

A jutro czekają nas kolejne atrakcje powitalne – zajęcia dopiero od wtorku:


3 komentarze:

  1. ...czyli lepiej, jak rząd się jednak do nauki nie wtrąca... daje do myślenia...

    Twój blog czytam z wielkim zainteresowaniem :-) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń