niedziela, 21 kwietnia 2013

Dzień 7: San Francisco Tour

Dziś pojechaliśmy do San Francisco. I jeździliśmy po San Francisco. I prawie w ogóle nie chodziliśmy po San Francisco, nie licząc 1 h 20 min, które mieliśmy na zapoznanie się z miastem inaczej niż z okna autokaru. Pewnie tak wyglądają amerykańskie wycieczki. Ale to jedyny zarzut, jaki mogę mieć do programu. Nasz przewodnik, p. Zbigniew Stańczyk, ma burzliwą przeszłość, ogromną wiedzę, opowiada ciekawie i jeszcze organizuje konkursy z nagrodami!

Nasz przewodnik z mapą własnej konstrukcji
Sławek i jego muszelka

Na początku byliśmy nad Pacyfikiem! Mimo ostrzeżeń naszego kierowcy Stevena przed rekinami i prądami (ciekawa postać sama w sobie, z wyglądu – harleyowiec na odwyku albo zbieg z Alcatraz, z historii – ponoć były żołnierz, marynarz, inżynier mechanik) część z nas weszła do wody. 9 stopni, lodowata jak Bałtyk w lutym. Ale na zewnątrz ciepło i nie wieje, wbrew temu, co mówili wszyscy o SF.

Hura! Jestem nad Pacyfikiem!
Alcatraz z okna autobusu, skoro już jesteśmy w temacie

Po oceanie pojechaliśmy byliśmy w Muzeum Sztuki Azjatyckiej, w którym do końca maja trwa wystawa Armii Terakotowej wypożyczonej z Chin. Oprócz prezentacji samych figur wojowników cała wystawa zorganizowana jest wokół dwóch tematów, którym poświęcone zostały dodatkowe sale: obsesji pierwszego cesarza Qin Shi Huanga w dążeniu do nieśmiertelności (zbierał odpowiednie eliksiry, szukał na morzu Wysp Nieśmiertelności – i zmarł po zażyciu pigułek z rtęcią, które miały mu tę nieśmiertelność zapewnić) i dokonanemu przez niego zjednoczeniu i rozwojowi Chin (m.in. poprzez unifikację systemów pisma, miar, waluty czy rozbudowę Wielkiego Muru). Szkoda, że nie starczyło czasu, żeby zostać jeszcze chwilę na innych piętrach.

Groźny wojownik cesarski

Po muzeum objazdówki ciąg dalszy: po prawej dzielnica finansów, po lewej dzielnica hipisów. Naszym celem jest Berkeley, gdzie mieliśmy się spotkać z grupą 40.6, ale jeszcze ich nie ma, więc jedziemy tylko na Poland Day.

Autostrada na moście: co najmniej 4 pasy, dwa poziomy

Powitanie na Dniu Polskim, z lewej p. Caria Tomczykowa

Christopher A. Kerosky, Konsul Honorowy RP w SF

Ale za wiele czasu tam nie spędzamy, skoro po drugiej stronie ulicy dzieją się takie rzeczy:

Typowy dom studencki w Berkeley

Być może nie w każdą sobotę Berkeley imprezuje aż tak intensywnie, ale gołym okiem widać, czym różni się od naszej stanfordzkiej farmy. Miasteczko jest kolorowe i nieuporządkowane, a sam uniwersytet jest dużo bardziej humanistyczny i artystyczny, co promieniuje na okolicę. Dziś odbywał się tam CalDay, więc ludzie wylewali się na ulice:

CalDay Effect
Koreański lunch: dżdżownice (sojowe) z ryżem

Z Berkeley wracamy do San Francisco, oglądając więcej widoków z okna, a potem lądujemy na Twin Peaks, czyli w miejscu widokowym:

Nabrzeże i dzielnica wieżowców
Panorama miasta, specjalnie dla mojej żony
Wersja oficjalna

A o 17:30 wreszcie możemy sami pochodzić po mieście, więc rezygnujemy z obiadu i zakupów i staramy się coś zobaczyć – padło na tramwaje i ulicę, którą dochodzimy do Union Square:

Ręczne obracanie tramwaju
Union Square
Lekka stromizna, tu jeszcze słabo widoczna
A tu już autobus nie wjedzie
Piramida – ikona SF i najwyższy budynek w mieście (48 pięter)
Pamiętajmy, że tu benzyna kosztuje dwa złote
Ostatni rzut oka na miasto

19:00, trzeba się zbierać. Właśnie mija tydzień od naszego przyjazdu. Wracamy do domu, czyli do Oakwood.

2 komentarze:

  1. to nie jest tak, że Berkeley jest bardziej humanistyczny, ale na pewno jest bardziej humanitarny ;) mam nadzieję, że pokazali Wam parking Noblistów :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Początkowo do Berkeley mieliśmy pojechać w momencie, gdy przyjedzie opóźniona grupa 40.6 – i zostać w jednym miejscu na dłużej, a wyszło tak, że byliśmy tam jedynie przez 1,5 godziny w ramach przerwy na lunch (i wizyty na Poland Day) w drodze do San Francisco... Ja w każdym razie na parking jeszcze nie dotarłem. Ale na pewno wrócę jeszcze do Berkeley.

    OdpowiedzUsuń