Dziś pojechaliśmy do San Francisco. I jeździliśmy po San Francisco. I prawie w ogóle nie chodziliśmy po San Francisco, nie licząc 1 h 20 min, które mieliśmy na zapoznanie się z miastem inaczej niż z okna autokaru. Pewnie tak wyglądają amerykańskie wycieczki. Ale to jedyny zarzut, jaki mogę mieć do programu. Nasz przewodnik, p.
Zbigniew Stańczyk, ma burzliwą przeszłość, ogromną wiedzę, opowiada ciekawie i jeszcze organizuje konkursy z nagrodami!
 |
Nasz przewodnik z mapą własnej konstrukcji |
 |
Sławek i jego muszelka |
Na początku byliśmy nad Pacyfikiem! Mimo ostrzeżeń naszego kierowcy Stevena przed rekinami i prądami (ciekawa postać sama w sobie, z wyglądu – harleyowiec na odwyku albo zbieg z Alcatraz, z historii – ponoć były żołnierz, marynarz, inżynier mechanik) część z nas weszła do wody. 9 stopni, lodowata jak Bałtyk w lutym. Ale na zewnątrz ciepło i nie wieje, wbrew temu, co mówili wszyscy o SF.
 |
Hura! Jestem nad Pacyfikiem! |
 |
Alcatraz z okna autobusu, skoro już jesteśmy w temacie |
Po oceanie pojechaliśmy byliśmy w
Muzeum Sztuki Azjatyckiej, w którym do końca maja trwa wystawa
Armii Terakotowej wypożyczonej z Chin. Oprócz prezentacji samych figur wojowników cała wystawa zorganizowana jest wokół dwóch tematów, którym poświęcone zostały dodatkowe sale: obsesji pierwszego cesarza Qin Shi Huanga w dążeniu do nieśmiertelności (zbierał odpowiednie eliksiry, szukał na morzu Wysp Nieśmiertelności – i zmarł po zażyciu pigułek z rtęcią, które miały mu tę nieśmiertelność zapewnić) i dokonanemu przez niego zjednoczeniu i rozwojowi Chin (m.in. poprzez unifikację systemów pisma, miar, waluty czy rozbudowę Wielkiego Muru). Szkoda, że nie starczyło czasu, żeby zostać jeszcze chwilę na innych piętrach.
 |
Groźny wojownik cesarski |
Po muzeum objazdówki ciąg dalszy: po prawej dzielnica finansów, po lewej
dzielnica hipisów. Naszym celem jest
Berkeley, gdzie mieliśmy się spotkać z grupą 40.6, ale jeszcze ich nie ma, więc jedziemy tylko na Poland Day.
 |
Autostrada na moście: co najmniej 4 pasy, dwa poziomy |
 |
Powitanie na Dniu Polskim, z lewej p. Caria Tomczykowa |
 |
Christopher A. Kerosky, Konsul Honorowy RP w SF |
Ale za wiele czasu tam nie spędzamy, skoro po drugiej stronie ulicy dzieją się takie rzeczy:
 |
Typowy dom studencki w Berkeley |
Być może nie w każdą sobotę Berkeley imprezuje aż tak intensywnie, ale gołym okiem widać, czym różni się od naszej stanfordzkiej farmy. Miasteczko jest kolorowe i nieuporządkowane, a sam
uniwersytet jest dużo bardziej humanistyczny i artystyczny, co promieniuje na okolicę. Dziś odbywał się tam
CalDay, więc ludzie wylewali się na ulice:
 |
CalDay Effect |
 |
Koreański lunch: dżdżownice (sojowe) z ryżem |
Z Berkeley wracamy do San Francisco, oglądając więcej widoków z okna, a potem lądujemy na Twin Peaks, czyli w miejscu widokowym:
 |
Nabrzeże i dzielnica wieżowców |
 |
Panorama miasta, specjalnie dla mojej żony |
 |
Wersja oficjalna |
A o 17:30 wreszcie możemy sami pochodzić po mieście, więc rezygnujemy z obiadu i zakupów i staramy się coś zobaczyć – padło na tramwaje i ulicę, którą dochodzimy do Union Square:
 |
Ręczne obracanie tramwaju |
 |
Union Square |
 |
Lekka stromizna, tu jeszcze słabo widoczna |
 |
A tu już autobus nie wjedzie |
 |
Piramida – ikona SF i najwyższy budynek w mieście (48 pięter) |
 |
Pamiętajmy, że tu benzyna kosztuje dwa złote |
 |
Ostatni rzut oka na miasto |
19:00, trzeba się zbierać. Właśnie mija tydzień od naszego przyjazdu. Wracamy do domu, czyli do Oakwood.
to nie jest tak, że Berkeley jest bardziej humanistyczny, ale na pewno jest bardziej humanitarny ;) mam nadzieję, że pokazali Wam parking Noblistów :)
OdpowiedzUsuńPoczątkowo do Berkeley mieliśmy pojechać w momencie, gdy przyjedzie opóźniona grupa 40.6 – i zostać w jednym miejscu na dłużej, a wyszło tak, że byliśmy tam jedynie przez 1,5 godziny w ramach przerwy na lunch (i wizyty na Poland Day) w drodze do San Francisco... Ja w każdym razie na parking jeszcze nie dotarłem. Ale na pewno wrócę jeszcze do Berkeley.
OdpowiedzUsuń