piątek, 19 kwietnia 2013

Dzień 5: An idea is not a company

Dziś na pierwszy ogień poszedł Mike Lyons, a może raczej my, bo sprawia wrażenie bezkompromisowego (próbka stylu: "mój partner, z którym zakładaliśmy firmę, to mięczak – jak miał kogoś zwolnić, to wysyłał na rozmowę do mnie, więc potem wszyscy bali się spotkań ze mną"), ale hamował się przed mocnym kopaniem nas na dzień dobry.

Mike Lyons

Ale ma rację, kiedy mówi, że większość książek o zakładaniu firm to bzdury, bo są pisane przez teoretyków, a nauczyć można się tylko przez praktykę. Po pierwsze, money is king. Inwestora nie interesuje Twój sukces, tylko jego pieniądze. Bycie pierwszym na rynku nic nie znaczy – liczy się sprawność działania. Pierwszy wyrąbuje ścieżkę przez dżunglę maczetą, a drugi jedzie za nim buldożerem. Jeśli klient nie słyszał wcześniej o produkcie, musisz go nawrócić. Drugi musi już tylko przekonać, że jest lepszy. Masz innowacyjny produkt i myślisz, że to wystarczy, by klienci chcieli go kupić? Tak, przyjdą, jeśli zbudujesz sześciopasmową autostradę i dowieziesz ich do niej autobusami.

Niespecjalnie przepada za Microsoftem, z którego robi sobie dowcipy na każdym kroku: "Oni nigdy nic nie wynaleźli – jest o tym książka: Accidental empires". "Microsoft inwestuje miliardy w badania i rozwój, ale nic z tego nie wchodzi na rynek. Dlaczego? Bo mogłoby zagrozić temu, co teraz sprzedają. I żaba się gotuje." HP też się dostaje: "HP printer selling business is like selling drugs – they make money on disposables and  planned obsolescence... I expect it to go away, it's not a safe place to be."

Potem prezentujemy nasze pomysły na biznes: stacje ładowania samochodów, automatyczną kosiarkę, biodegradowalne trumny, system chroniący pieszych w zderzeniach samochodowych – ale większość ma problemy z wyjaśnieniem idei swojego biznesu w 1,5 minuty. A przecież "Investors are not that smart; they are pattern recognizers ('are you like them?')" I przede wszystkim "An idea is not a company."

Lunch próbujemy zjeść w innym miejscu niż zwykle – w Russo Café w Munger Graduate Residence:

Lunch time: słońce, palmy i miłe towarzystwo
Tak, wiem, wyżej nie było widać palm

A na koniec jeszcze zjedliśmy pierożka pokoju złapanego na festynie Sikhów zorganizowanym z okazji okrągłej 544 rocznicy urodzin Guru Nanaka, ojca-założyciela. Smakował trochę dziwnie.

Nigdy nie dowiemy się, co było w środku

Po przerwie – wykłady z Soody Tronson o prawie własności, ale wypełniony prawie w całości wystąpieniami gości z Berkeley i OTL (Office of Technology Licensing).

Soody Tronson

Model pracy OTL stymuluje zakładanie własnych firm przez naukowców. W związku z kosztami patentu (w USA: 25-35 tys. $) patentują wynalazki, które mają potencjał w wysokości 100 tys. $ (nareszcie ten znaczek na klawiaturze przydaje się nie tylko do pisania skryptów w Perlu). Chodzi o to, by wynalazki nie gnuśniały w laboratoriach i o utrzymanie dobrych relacji z komercją.



Komercyjny pacman pożerający wszystko na swojej drodze

A oto mapka Doliny Krzemowej, która ilustrowała dzisiejsze wywody. Ma pokazywać – i pokazuje – koncentrację gigantów IT w okolicy i robi wrażenie. Mam nadzieję, że odwiedzimy chociaż część:




Na koniec dnia – niezamierzona wycieczka z Elvisem, który skracając drogę przejechał 10 km w godzinę, w dodatku wioząc nas do jakiegoś sobie tylko znanego sklepu. Nie popsuło to jednak jego humoru.

Elvis?

Po paru dniach okazało się, że Elvis ma 55 lat, pracuje w radiu i jest (był?) pilotem wycieczek. Cool.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz