środa, 17 kwietnia 2013

Dzień 3: Pierwsze zajęcia

Dziś zajęcia z Markiem Scharem i Jeremym Sabolem: Innovation by Design: What is innovation, chwalone przez wcześniejsze edycje. I od razu – hit, nawet w momencie przedstawiania się prelegentów: "To, co nas obu łączy: nie możemy skupić się na niczym dłużej niż 15 minut". To też trochę o mnie, czas przekuć wadę w zaletę.

Mark Schar i Jeremy Sabol

Obaj mają inspirujące biografie: Mark m.in. kierował w Procter&Gamble inwestycjami w startupy, które mogły przysłużyć się P&G. Duża odwaga w przypadku korporacji, potwierdzona opowieścią o pracy Marka w sieci aniołów biznesu The Band of Angels: nikt nie marnotrawi dużych pieniędzy w tak szybkim czasie, jak startupy... Przynajmniej jest to spójne z tym, co próbuje nam się tu mówić o Stanfordzie: w przeciwieństwie np. do MIT, który jest nastawiony na wiedzę, Stanford to wielkie idee i ludzie, którym nie chodzi o pieniądze czy władzę, ale którzy wierzą, że mogą zmienić świat. Albo przynajmniej pracować przy czymś wielkim. Albo przynajmniej spaść z wysoka.

Kto może zmienić świat? Albo spaść z wysoka?

Kolejna prawda nt. startupów wychodzi przy okazji dyskusji o kwadracie Pasteura (nauka ma łączyć badania z zastosowaniami; Bohr i Edison nie mieli racji):


Ale główny temat zajęć to Design thinking, co wydaje się nam na razie po prostu połączeniem kilku technik: współpracy z użytkownikiem i szybkiego prototypowania, zwłaszcza że na razie obracamy się w sferze haseł w rodzaju: "Trzy słowa opisujące design thinking: change – the – problem", "Twój problem jest inny niż to, co sobie do tej pory wyobrażałeś. Innowacja to wynalazek, który daje się sprzedać". "All design is redesign" (co oznacza, że za rok design thinking może już znaczyć coś zupełnie innego).

Stanfordzki model Design Thinking

Jeremy wprowadza nas natomiast w świat visual thinking: komunikacji obrazkami. Skoro 90% myślenia odbywa się podświadomie, warto łapać pierwsze skojarzenia (bo warto mylić się szybko, żeby mieć jeszcze czas na naukę na błędach), a własnoręcznie stworzone obrazki mają same zalety – prezentują abstrakcje problemów, wspomagają komunikację, nie zaciemniając jej obfitością możliwości programów graficznych, zachęcającą do przeładowywania diagramów zbędnymi szczegółami. W ćwiczeniu każdy mógł sprawdzić, do której grupy należy:
  • black pen people – dostają zadanie i od razu zabierają się do rysowania,
  • yellow pen people – chętnie dodadzą coś do już istniejącego obrazka, ale zaczynają powoli,
  • red pen people – od początku wiedzą, że narysują zły obrazek, więc po co w ogóle zaczynać?

Na koniec bawiliśmy się w analizę innowacyjności produktów z katalogu Sky Mall, oto próbka:

A podczas lunchu:

Pierwszy hamburger MADE IN USA
Relaks? Skąd, to ciężka praca Moniki z SPCD i starościn: Izy i Alicji

Druga część dnia to wykłady Johna Boose'a o Strategic Execution Framework – jednego z podstawowych składników programu Stanford Advanced Project Management:


Piotrek Laskowski wyjaśnia SEF Johnowi Boose'owi. Mariusz załamany.
Które dziedziny słabo działają w Waszej instytucji?
Wiktor w trakcie zadania "przyklej tam, gdzie nie działa"
W tym zdjęciu chodzi o ściany, po których można pisać. Innovative!

Po powrocie mieliśmy pierwszą "study session" z prof. Moncarzem, czyli tym razem spotkanie organizacyjne. Wiemy już więcej o projektach końcowych: będziemy je robić w ośmioosobowych grupach (nie więcej niż 2 osoby z tego samego kierunku i uczelni w grupie), a ich wynikiem będzie prezentacja i dokument opisujący projekt. W ciągu tygodnia dostaniemy propozycje tematów, a w ciągu następnego powinniśmy je wybrać i doprecyzować.

Za 3 tygodnie będzie już też wiadomo, w jakich firmach będziemy odbywać staż (po 2-3 osoby w jednym miejscu). Niestety, w związku z tym, że z wizą J-1 nie da się legalnie pracować w USA, nawet za darmo, staże będą się odbywać poza terenem firm. Po pierwszym kontakcie dostaniemy projekt, który będzie opracowywany przez nasz zespół na Stanfordzie, a z opiekunami będziemy się spotykać okresowo.

Study Session z prof. Moncarzem

Dwa ciekawe wątki z rozmów:
  • O spotkaniach w Dolinie Krzemowej: na 5 minut można się spotkać praktycznie z każdym. Gdy padnie pytanie "How can I help you", masz półtorej minuty na przedstawienie swojego biznesu. Warto wiedzieć, jak to zrobić.
  • Nasze wyobrażenie o tym, jak powinny działać centra transferu technologii i jak w ogóle powinna wyglądać komercjalizacja badań są błędne: zamiast sprzedać efekty swojej pracy za 500 $, uniwersytet może pomóc naukowcowi dopracować projekt, ten może go opatentować, a uczelnia ew. zapewnić sobie udziały w spółce, którą on założy zupełnie niezależnie (poza uniwersytetem). A potem ew. zarobić na udziałach, które za 5 lat, gdy spółka wejdzie na giełdę, będą warte 40 mln $. Więcej: niezależnie od pieniędzy w ten sposób budujemy markę i związki nowych biznesów z uczelnią. Czyż nie tak działa Stanford?

2 komentarze:

  1. A które kropki należą do IPI? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Takie kwestie to już może offline :) Tak naprawdę plansze były dwie: jedna dla "działa", druga dla "nie działa" (zagadka: gdzie było więcej naklejek?). Dostaliśmy 20 kropek i obkleiliśmy, co się dało, a potem prowadzący sobie przypomniał, że każdy powinien użyć tylko po jednej naklejce na każdej planszy... I efekt końcowy pokazuje coś innego niż w zamierzeniach (ale jednak coś pokazuje :)

    OdpowiedzUsuń