Pobudka o 6:00, bo grupa kościelna wzywa na 7:00. Pociąg
do San Francisco o 8:19, bo chcieliśmy przejść ze stacji piechotą na pier 33, skąd
odpływają promy do Alcatraz. Dla moich chłopaków i innych miłośników pociągów:
Caltrain, który dowozi nas z Mountain View wygląda tak:
|
Parada lokomotyw na stacji San Francisco |
|
Srebrne strzały w prawie pełnej okazałości |
Po drodze mijamy różne atrakcje, a czasem sami w nich uczestniczymy:
|
To nie to, co myślicie, to tylko Bay Bridge |
|
Top 500 podczas szkolenia dla SFPD |
aż w końcu dochodzimy do nabrzeża, skąd możemy płynąć. Wieje mocno, ale to jedyne miejsce, w którym może przydać się kurtka, więc każdy musi sam zdecydować, czy chce ją potem nosić przez dalszą część dnia.
|
Prom do Alcatraz. Bilety kupowaliśmy przez Internet, 30 $ za wszystko |
|
Wyspa z podróżą w jedną stronę |
|
Piotrek już Amerykan |
Alcatraz nie rozczarowuje. Przed oczami stają sceny z "
Ucieczki" z Eastwoodem, którą niedawno sobie przypomniałem (chociaż filmowe więzienie tak naprawdę zbudowano w studio). Bardzo sprawdza się przewodnik audio – najlepszy, jaki do tej pory słyszałem. Po więzieniu oprowadzają w nim byli strażnicy, więźniowie i mieszkańcy (niektórzy oficerowie mieszkali na wyspie z żonami i dziećmi, dowożonymi łodziami do szkoły w San Francisco), a atmosferę tworzą więzienne odgłosy. Więźniowie opowiadają o samotności, pozornej bliskości miasta, którego odgłosy docierały z wiatrem do wyspy, trudności wytrzymania w celi nierzadko 23 godzin dziennie. Strażnicy – o organizacji więzienia, buntach i ucieczkach.
Wyspa, na której mieści się byłe więzienie, oddalona jest od lądu tylko o ok. 2 kilometry, ale zimna woda i mocne prądy utrudniają wydostanie się na ląd. Dlatego nie wiadomo, czy trzem więźniom, których ciała nie zostały odnalezione po ich sławnej ucieczce, rzeczywiście udało się dotrzeć do brzegu (film opowiada w miarę prawdziwą historię). Natomiast
Al Capone uciekać nie próbował, ale nie mógł już liczyć na takie traktowanie jak
wcześniej w Filadelfii. Dziś nie ma już nawet karteczki na
celi nr 181. I dobrze.
Główna sala w budynku więzienia podzielona jest na trzypiętrowe bloki – dwustronne rzędy cel o wielkości 4 m
² przedzielone kanałem technicznym. Strażnicy z bronią rezydowali na osobnej galerii, oprócz tego w budynku była jeszcze stróżówka, rozmównica, biblioteka, kuchnia, jadalnia i gabinet naczelnika. Wyjście na spacerniak było nagrodą, zgodnie z
regulaminem więzienia, powtarzanym na wszystkich gadżetach: "You are entitled to food, clothing, shelter and medical attention. Anything else that you get is a privilege."
|
Blok D, dla niegrzecznych |
|
Miejsca trochę więcej niż w boksie w open space |
|
Marcin już z nami nie wróci |
|
Dziś słaby jadłospis, na zdjęciach z innych dni widziałem lody |
|
Szyb wentylacyjny między blokami – jak na filmie |
|
Ciasne, ale własne |
O tym, że Amerykanie potrafią na wszystkim robić duże pieniądze, świadczy różnorodność gadżetów oferowanych w więziennym sklepiku, od skał z murów (p.
opowieść Jeremiego rodem z Aten) przez książki z przepisami z więziennej kuchni po mydło z logo Alcatraz.
Po powrocie podzieliliśmy się na mniejsze grupki, część osób po późnym lunchu w
Fisherman's Wharf wróciła do domu, a ja zostałem jeszcze, żeby się trochę powłóczyć, bo nowe miasto najlepiej poznaje się pieszo. Wdrapałem się zatem z nabrzeża na
Lombard Street, żeby zobaczyć najbardziej krętą ulicę na świecie o nachyleniu 27º, użyczającej tła dla akcji wielu filmów.
|
Nie poradzę, że w wikipedii widać lepiej |
|
Sapphire Princess widziana z Lombard Street |
|
Już wiecie: lubię wieżowce |
Potem przez
Washington Square dotarłem do
Chinatown (gdzie oprócz setek restauracyjek i sklepów z egzotyczną żywnością są też oczywiście sklepy z wszelkiego rodzaju chińskimi pamiątkami z San Francisco, takimi samymi, jak na nabrzeżu, tylko kilkukrotnie tańszymi).
|
Pamiętacie film "Wielka draka w chińskiej dzielnicy"? |
|
Tramwaje zasługują na osobny tekst. Może kiedyś? |
A potem zacząłem już powoli wracać do pociągu przez dzielnicę finansową.
|
Piramida z całkiem bliska |
|
Ulica w dzielnicy finansjery |
Po drodze natknąłem się na dwie nieplanowane atrakcje:
How Weird Street Fair w dzielnicy
SoMa – kolorową, gejowską, hipisowską i trawiastą imprezę z kilkoma muzycznymi scenami, straganami z alternatywną kulturą itp. Ja też ze swoim McShakiem w dłoni czułem się tam bardzo alternatywnie (rozumiecie, taka dwupoziomowa kontestacja).
|
How weird |
Dla równowagi (no, czy na pewno?, biorąc pod uwagę jego życiorys...) trafiłem na miejsce urodzin Jacka Londona.
|
Spalił się. Pewnie był z płyty wiórowej |
Czas do domu, bo jutro początek kolejnego ciężkiego tygodnia, którego spodziewanym jasnym punktem jest czwartkowa wizyta w Google'u.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz