Dziś mieliśmy same wizyty studyjne: najpierw w firmie
Exponent w Menlo Park, miejscu pracy prof. Moncarza, a potem w
Ames Research Center. W Exponencie powitał nas prof. Moncarz oraz wiceprezes i CFO Richard
Schlenker, który opowiedział co nieco o firmie. Świadczy ona naukowo-techniczne usługi konsultingowe i jest najlepiej znana z analiz
wypadków i katastrof. Wypączkowała ze
Stanfordu, gdy profesorowie zarabiający na ekspertyzach indywidualnych
zdecydowali się połączyć siły. Dziś firma zatrudnia ponad 700 pracowników, z
tego 55% z doktoratami, a jej przychody firmy sięgają 300 milionów rocznie
(fajna uwaga: firmy ocenia się po przychodach, a nie stanie osobowym: 'we are $300M in size') i pochodzą w 60% z zamówień analitycznych (post factum),
w 30% (i rośnie) z działalności proaktywnej, a w 10% z zamówień rządowych.
Godzina najlepszych konsultantów potrafi kosztować 400-600 dolarów. Najbardziej perspektywiczne tematy w dziedzinie
bezpieczeństwa i zarządzania ryzykiem to wg naszego gospodarza zagrożenia
związane z ochroną zdrowia (zanieczyszczenie produktów, zagrożenia chemiczne,
kwestie rejestracji nawozów), konsulting produktowy (w dziedzinie
bezpieczeństwa urządzeń medycznych czy elektroniki użytkowej) i energetyka,
także jądrowa.
|
Prof. Moncarz i Richard Schlenker |
Potem wysłuchaliśmy niezwykle ciekawego (jak na tak skrajnie nudny przypadek) studium zabawnego Stevena Murraya o przypadku awarii urządzenia medycznego (pacjent mało co
nie zmarł na stole operacyjnym z powodu przegrzania cewnika w operowanym
sercu). Podczas ekspertyzy na potrzeby procesowe okazało się, jak to zwykle bywa w takich wypadkach, że był to niezwykły
zbieg okoliczności: problemy na styku połączenia kablowego spowodowały
powstanie strumienia danych, który był przypadkowo zgodny z charakterystyką
informacji o zupełnie innej naturze – a komputer po prostu zareagował zgodnie
z odczytem... A na koniec Fionna Mowet opowiadała o procesie rejestracji
leków.
|
ID do kolekcji |
|
Prezentacja Centrum |
|
Ryszard Pisarski |
Wreszcie wjechaliśmy do środka. Teren jest rozległy, więc znów wożono nas autobusem... Najpierw pojechaliśmy do ośrodka badań nad kontrolą operacji lotniczych i kosmicznych wyposażonym w symulator wieży kontroli lotów w postaci pomieszczenia z wielkimi ekranami rozmieszczonymi dookoła, stanowiskami dla kontrolerów i systemem zawiadującym całością. Oglądaliśmy dwie symulacje: lotniska w Los Angeles z warunkami pogodowymi zmienianymi na żądanie (ustawienie suwakiem śniegu na 70% wywołało rozbawienie: śnieg w LA?) i kilka powiększalnych obrazów 360
° z misji łazika Curiosity.
|
Duże monitory to już standard, ale zobaczcie te na łączeniach |
|
Panorama lotniskowa |
|
Panorama marsjańska |
Byliśmy też przy symulatorze lotów, konfigurowalnym dla różnych rodzajów samolotów i pojazdów kosmicznych:
|
Agnieszka przed odlotem |
Cały teren jest pełen ciekawych obiektów; wśród nich najbardziej okazały jest szkielet 60-metrowego
Hangaru One, jednej z największych wolnostojących konstrukcji na świecie, zbudowanego w 1933 r. dla sterowców, a dziś niszczejącego po usunięciu ołowiowo-azbestowej powłoki. Niestety, konkretnych pomysłów na jego zagospodarowanie na razie nie ma – niedawno Google chciał odnowić konstrukcję w zamian za możliwość garażowania firmowych samolotów, ale NASA odrzuciła ofertę.
|
Hangar One |
Inżynierowie mieli dużo radości z wizyty w tunelu aerodynamicznym. To źródło sporych przychodów dla NASA, bo mimo że to Agencja jest głównym klientem (więc można zobaczyć wiele zdjęć ciekawych obiektów latających), ośrodek realizuje też sporo zamówień dla klientów biznesowych. Koszt wynajęcia tunelu to ok. 4-5 tys. dolarów za godzinę, a badanie obiektu trwa zwykle 160 godzin. W modelu montuje się czujniki badające naprężenia.
|
Przygotowania do wejścia do tunelu |
|
Wejście do tunelu |
|
Miejsce mocowania modelu |
|
Control room |
Na koniec byliśmy jeszcze w sklepiku i na małej wystawie nt. misji kosmicznych. Kombinezony, pełnoskalowy model modułu stacji kosmicznej – w sumie mało ciekawa zbieranina (oprócz faktycznych skał z kosmosu, które robią wrażenie).
|
Kombinezony, jakieś żelastwa – trochę dziwne |
|
Efekt "Wow": Oliwia i księżycowy kamień |
Mimo wszystko trochę szkoda, że pokazali nam tylko tyle, bo odnieśliśmy wrażenie, że nic ciekawego się tu już nie dzieje,
nawet w porównaniu z Warszawą.
A to przecież nieprawda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz