I jeszcze parę słów od Krzyśka (i zdjęcie czwarte od końca też, a trzy ostatnie Marcina):
Dziś stosunkowo mało jeździliśmy, a dużo chodziliśmy. Zaczęliśmy
od Zion National Park. Z braku czasu zrobiliśmy jedynie program obowiązkowy,
aby zaliczyć najciekawsze atrakcje trzeba byłoby pociągnąć korytem rzeki w górę
kanionu. W drodze do Bryce Canyon zabawiliśmy w jednej z parkowych restauracji,
gdzie spotkała nas bardzo ciekawa przygoda kulinarna. Obsługująca nas Pani
podjęła nas jak swoich i zaserwowała pyszne steki oraz domowe pączki – wszystko
bardzo smaczne, niedrogie i z sercem na dłoni. Kolejny z kanionów to nie lada
gratka dla turysty. Szlaki prowadzą malowniczymi zboczami Bryce Amphitheatre i
od bogactwa wrażeń naprawdę można było dostać zawrotu głowy. Na koniec
zajechaliśmy na nocleg do Cannonville, sprawiającego wrażenie, choć pięknie
położonego miasteczka, to jednak większej konkurencji dla Las Vegas nie stanowiącego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz