Dziś się rozdzieliliśmy, bo reszta grupy chciała plażować, a ja chodzić po mieście – więc mamy dwie niezależne relacje.
Najpierw Krzyśka sprawozdanie nadmorskie:
My pojechaliśmy odetchnąć od kanionów i kawern w słońcu kalifornijskich plaż. Na początek odwiedziliśmy będące forpocztą Santa Monica i kuźnią zespołów spod znaku crossover Venice Beach. Jeśli ktoś uznał niektóre rewiry San Francisco za mocno alternatywne, w tej dzielnicy może zmienić zdanie. Jedynie z braku czasu ograniczyliśmy się do zakupu pysznej kawy i herbaty, zanurkowania w sklepach z popkulturowymi ciuchami oraz przemarszu wzdłuż brzegu oceanu. Po przedarciu się przez zakorkowaną autostradę i zameldowaniu się w Ventura Beach zakosztowaliśmy uroków kuchni rybnej i poszliśmy wdychać jod na lokalnej plaży. Wieczorem odebraliśmy Maćka spod Universalu i zaczęliśmy przygotowania do odjazdu.
|
Zmiany konfiguracji uczuciowych zachodzą i w ramach naszej wycieczki |
|
Droga ewakuacji przed tsunami |
|
Kuźnia surferów |
|
4/5 z 5/40 z 40.5 z Top 500 na plaży |
|
Aż tak długo byliście na tej plaży? |
A teraz parę słów ode mnie z Miasta Aniołów. Rano byłem w
Universal Studios, czyli połączeniu wesołego miasteczka z lekkim muzeum i oczywiście centrum handlowym (w proporcjach 40:10:50). $80 za wejście to dużo za duża kwota, ale przy wczuciu się w klimat można się dobrze bawić. Parę wskazówek: nawet będąc w kilka osób warto korzystać z dostępnych dla większości atrakcji ścieżek Single Riders, bo wtedy zamiast standardowych kilkudziesięciu można czekać w kolejce kilka minut (za cenę ewentualnego oddzielenia od swojej grupy – chociaż nie zawsze; czasem nawet 2-3 osoby z tej kolejki wchodziły razem). Niektóre (np.
Waterworld,
Blues Brothers,
Special Effects) rozpoczynają się o określonych godzinach, więc warto je dobrze przepleść z pozostałymi (jednak dość krótkimi). Warto też przyjechać wcześnie (w weekend park jest otwarty od 9:00), bo długość kolejek rośnie w miarę upływu czasu.
|
Glob Universalu przed wejściem |
|
Na czerwonym dywanie |
Na początek zgodnie z radą przewodnika wybrałem się na
Studio Tour, podczas którego przejeżdża się m.in. przez plenery wykorzystywane na planie (z kwartałami "Nowy Jork", "Europa" – tu akurat w kilku wydaniach: fragment miasteczka hiszpańskiego, włoskiego itp., "ulica na prowincji", "nadmorski domek" czy "katastrofa lotnicza") oraz ogląda różne filmowe artefakty i efekty – np. deszcz wywołujący powódź czy trzęsienie ziemi w metrze.
|
Podróż przez zaplecze studia |
|
Miejska ulica |
|
Prawie całkiem prawdziwa |
|
Efekty z "Szybkich i wściekłych" |
|
Flash flood |
|
Samolot rozbity na domku Toma Cruisa w "Wojnie światów" |
Sam teren parku jest po części zaaranżowany jak plan filmowy: w sekcji francuskiej i angielskiej można np. spotkać odpowiednio ubranych policjantów, skorzystać z bistro czy pubu oraz kupić tematyczne pamiątki (np. koszulkę z brytyjską flagą!) – taki kawałek Europy dla miejscowych. Żeby było po amerykańsku, takie smaczki mieszają się na każdym kroku z odpustowością w lepszym lub gorszym wydaniu. Na każdym kroku ogromne tłumy Hindusów, ale to w sumie zrozumiałe.
|
Paryska kawiarenka |
|
Jarmark podlaski |
Osobny temat to "atrakcje" – większość wymaga odporności na wybuchy, uczucie spadania, klaustrofobię, dym itp. itd.
|
Rekonwalescenci niech lepiej zostaną w DinoPlay for Kids |
Ja w 5 godzin zaliczyłem: wspomnianą
wycieczkę po studiu,
Transformersów,
Mumię,
Park Jurajski,
efekty specjalne i
Wodny Świat (nigdy nie lubiłem tego filmu, ale polecam, zwłaszcza, że w przedstawieniu biorą udział aktorzy drugiego planu, których można pamiętać z kina i TV), nie licząc części muzealnej z
DeLoreanem, występu śmieciarzy-breakdance'owców, ulicznej kapeli przy zamku Shreka i szperania w sklepikach.
|
Green seats: soak zone (potwierdzam...), silver: you will stay dry |
|
Zabawy przed pokazami efektów specjalnych |
|
Mała dekoracja i ochotniczka z sali |
|
I już mamy Anię gotową na schwytanie przez King Konga |
Po wydostaniu się na świat pojechałem najpierw
czerwoną linią metra na skrzyżowanie
Hollywood i
Highland, od którego zaczęła się zabawa z
Aleją Gwiazd. Gwiazdek jest naprawdę sporo, znana może połowa, dla wielu pewnie są kwintesencją kiczu, ale i tak musiałem je zobaczyć. Jeszcze tylko wyprawa pod
Kodak Theatre i zdjęcie z
napisem, który ciężko jest złapać w niezasłoniętej postaci – i już można podziwiać wszelkiej maści ulicznych performerów. Nie tylko upozowanych – takiego zagęszczenia ciekawych typów ludzkich i ubrań (przebrań?), co w LA, nie widziałem nigdzie indziej.
|
Kto dziś zna te wszystkie nazwiska? |
|
Kodak Theatre, dziś Dolby Theatre |
|
Europejskie akcenty gwiezdne |
|
Wzgórze ze słynnym napisem |
|
Aż tu gęsto od dziwnych żebrzących postaci |
Ostatni etap biegania to
downtown, też osiągalne czerwoną linią metra. Przeszedłem się od zabytkowego budynku
Union Station aż po
7 ulicę, po drodze oglądając, co się da: nowiutką (z 2002 r.), ogromną i prawie bez kątów prostych
Katedrę Matki Bożej Anielskiej Rafaela Moneo,
salę koncertową Walta Disneya Gehry'ego, kolejkę
Angels Flight,
Pershing Square i po prostu miejskie uliczki. Na jednej z nich udało mi się uczestniczyć w kręceniu reklamy jakiejś nowej Hondy szalejącej po mokrej ulicy. Jak na 4 godziny sprintu, to chyba dość sporo.
|
Union Station od środka |
|
I z zewnątrz, od strony Pueblo |
|
Katedra Matki Bożej Anielskiej |
|
I jej wnętrze – bardzo w moim stylu |
|
Impreza pod ratuszem na trawce :) |
|
Walt Disney Concert Hall |
|
Widok na Hope St |
|
Angels Flight, cena przejazdu: 25¢ |
|
Stacja końcowa |
|
Miejskie panoramy z trasy |
|
Widok z Pershing Sq |
|
Uliczka w starszej części miasta |